Aneta
Moderator
Dołączył: 15 Maj 2006
Posty: 91
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Wilamowice
|
Wysłany: Śro 20:20, 31 Maj 2006 Temat postu: Lekcja konającego języka |
|
|
Lekcja konającego języka
[link widoczny dla zalogowanych]
Józef Gara, nauczyciel wilamowickiego ze swoim uczniem Tymoteuszem Królem
Fot. Paweł Sowa/Agencja Gazeta
Artur Pałyga 21-04-2005 , ostatnia aktualizacja 21-04-2005 17:47
W niewielkiej klasie kilkoro dzieci uczy się od starszego człowieka dziwnego języka. To wilamowski
- Nikt mi za to nie płaci. To nie dla zarobku - zarzeka się Józef Gara, nauczyciel języka, którym mówi w Wilamowicach już tylko garstka starszych ludzi.
Trzy dziewczynki ściśnięte razem w jednej ławce, jeden mały chłopczyk i Król. Tymoteusz Król - bystry 12-latek, który postanowił uczyć się wilamowskiego i od tego się wszystko na nowo zaczęło.
- Przyjechał do nas pan redaktor - ogłasza dzieciom Gara.
Dzieci niepewne, ciche. Od końca tamtego roku chodzą na lekcje wilamowskiego.
Mała różnica w wymowie
Nazwano go wilamowski, bo mówi się nim tylko w Wilamowicach. Od 800 lat, od kiedy grupa germańskich osadników postanowiła się tutaj osiedlić. Z pokolenia na pokolenie przekazywano wieść, że pierwszą ojczyzną tamtych osadników była Flandria. Niedawno badacze stwierdzili: język wilamowski zbliżony jest raczej do staroniemieckiego.
Osadnicy osiedlili się też obok, w Starej Wsi. - Ale tam język nie zachował się tak jak tu, przez 800 lat - recytuje jak z nut Tymoteusz. - A to dlatego, że Wilamowice były hermetyczne.
"Ynzer mütter, ynzer mütter" - śpiewają dzieci skupione nad tekstem, który dał im nauczyciel.
"Ynzer" to "nasza", "mütter" to "matka" - tłumaczy nauczyciel i śpiewa z nimi.
Zwraca się do mnie: - Ja ich stale upominam, że mają mówić "miter", a nie "muter", bo "muter" jest po niemiecku. A to taka mała różnica w wymowie... Wilamowski jest do niemieckiego bardzo podobny i dużo w nim domieszki angielskiego. Bardzo stare angielskie słowa do wilamowskich są podobne. Według mnie to taki prajęzyk.
Będziemy mieli swojego świętego
Wystarczy posłuchać Barbary Tomanek, która jest chodzącą encyklopedią Wilamowic, żeby zrozumieć, o co chodzi z tą hermetycznością. Ta duma z tego, że jest się innym niż sąsiedzi.
Wymyseje [po wilamowsku: wilamowianie - przyp. autora] zawsze dużą wagę przywiązywali do wykształcenia. - Dlatego w porównaniu z sąsiednimi wioskami tak dużo od nas wyszło księży, lekarzy, nauczycieli - mówi Tomanek. - No i mamy swojego błogosławionego, co pewnie będzie kanonizowany. To przecież nie przypadek, że arcybiskup Józef Bilczewski właśnie stąd pochodził. Na pewno znał wilamowski.
Do tego wilamowianie w porównaniu z sąsiadami są gospodarni, schludni, pracowici i nie ma wśród nich ubogich. W 2008 roku będzie 200. rocznica, jak się wymyseje wykupili z poddaństwa. Trzeba by było hucznie to obchodzić, podkreślić to jakoś, bo przecież nikt inny tutaj na to się nie zdobył, tylko wilamowianie.
Słucham Tomanek i już się nie dziwię, że ani chłopaki z sąsiednich wiosek nie chcieli się wiązać z wilamowiankami, ani też mające wysoką opinię o swojej kulturze i o swoich zdolnościach wilamowskie rodziny nie miały ochoty się dzielić swoimi zadbanymi gospodarstwami z synami polskich kmieci. A jak mimo wszystko któryś łaził za wilamowianką, to trzeba mu było siłą wytłumaczyć, że nie ma czego tu szukać.
Dziewczyny polskie, owszem, do rodzin przyjmowało się, choć i to z rzadka. Taka dziewuszka musiała nauczyć się wilamowskiego i przyjąć tę kulturę z całym inwentarzem.
- Widzi pan, wilamowianie musieli się w końcu na świat otworzyć. To nie jest duża społeczność. Prawie każdy z każdym był już spokrewniony. Ileż się można kisić we własnym sosie? - mówi jeden z dzisiejszych mieszkańców wsi.
Otwarcie się nie przyszło dobrowolnie.
Nasza ładna, czerwona krowa
No, pośpiewaliśmy. Teraz trochę gramatyki. Dużo już wam podawałem, ale będziemy powtarzać.
Nauczyciel pisze na tablicy: ja pracuję, ty pracujesz... "Praca" to "aota" albo "siüchta".
***
Gara wydał zbiór wierszy wilamowskich z dołączonym doń słowniczkiem. Napisał też piosenki dla zespołu folklorystycznego. Większość tych piosenek wymyślił sam, podopisywał zwrotki. Pisał tak, jak się wymawia i tak też uczy dzieci.
- Bo jak to zapisywali tak, jak powinno niby być zapisane (a to są różne wersje), to nawet wilamowianie nie potrafili potem tego odczytać - tłumaczy.
YCH GEJ CYM FAONSTER NYNDER
DÜT ZAO YCH YNZER SIEJNY RUTY KÜ
Co się tłumaczy według Gary tak: "Podchodzę bliżej do okna, widzę tam naszą ładną, czerwoną krowę" (z piosenki pt. "Nasza ładna wilamowska posiadłość").
Zastanawiam się: Czy istnieją takie piosenki ludowe, czy wiersze w języku polskim, w których podmiot liryczny tak dumny jest ze swojej ładnej krowy?
Jak zostałem Polakiem
Mowa wilamowska trwała do 1945 roku - mówi Gara. - Miałem wtedy 16 lat. Było tak, że dzieci w ogóle nie znały polskiego. Dopiero w szkole się go uczyły.
Śmiertelnym ciosem dla wilamowskiego okazał się zakaz posługiwania się językiem wilamowskim egzekwowany przez nowe władze. Przy tym te nowe władze, jak podkreślają wilamowianie, reprezentowane były przez sąsiadów z okolicznych miejscowości. To oni zdzierali kobietom wilamowskie chusty, zabierali stroje, a zdarzało się, że i bili, kiedy usłyszeli, jak ktoś mówi coś po wilamowsku.
Gara: - Byłem świadkiem, jak bili starszych mężczyzn za mówienie po wilamowsku.
Twierdzi, i nie jest w tym odosobniony wśród wilamowian, że Polacy powinni być im wdzięczni, że podczas okupacji niemieckiej zamiast ich wywozić na roboty w głąb Rzeszy, kazano im pracować dla gospodarzy wilamowskich. A Polacy zamiast wdzięczności zaraz po wojnie wzięli się za wykorzenianie wilamowskiego języka i tradycji.
- No, ale jak to? Odgórnie zakazali języka i szlus? Koniec? Po 750 latach? - pytam.
- W domach się mówiło, ale po cichu, bo podsłuchiwali pod oknami - mówi Gara. - To kiedy pan się zaczął czuć Polakiem?
- Od razu w 1945 roku...
Zabrakło tlenu
A kiedy przyszła postalinowska odwilż i po wilamowsku znowu można było mówić, okazało się, że młodym już niepilno do tego języka wracać. Bo i po co? We wsi coraz więcej było ludzi z zewnątrz. W ciężkich, powojennych warunkach korzystnie było mieć zięcia Polaka. Wszędzie, czy to w kościele, czy w urzędzie, czy w szkole, mówiło się tylko po polsku. Gara swoich dzieci już wilamowskiego nie uczył. Całe to pokolenie, które przeżyło powojenny wstrząs, nie przekazało (zapewne z wyjątkami) swoim dzieciom języka wilamowskiego. Złe doświadczenia, a korzyść praktycznie żadna.
- No i ludzie po prostu się odzwyczaili - mówi Gara. - Jak ręką uciął. Przez pół wieku nikt się tego języka nie uczył. To jakby odciąć płetwonurkowi dopływ tlenu.
Wilamowszczyzna stała się folklorem, ciekawostką dla naukowców, lokalną atrakcją turystyczną. Stale przyjeżdżają tu w odwiedziny Niemcy, Belgowie, Holendrzy. Wilamowski epos Floriana Biesika "Of jer wełt" został przetłumaczony na angielski. W Wilamowicach mało kto potrafiłby go przeczytać, tylko starsi ludzie, ci, co w 1945 mieli po kilkanaście lat, ci, do których docierają czasem ciekawscy dziennikarze, żeby posłuchać, jak brzmiał ten dziwny język. Nic dziwnego, że nieśmiałe przebąkiwania tu i ówdzie, że może by wilamowski jakoś reanimować, nie przynosiły skutki. No bo kto i po co?
Wskrzeszenie
- "Foter" to jest "ojciec", "dziecko" to jest "kynd".
Dzieci notują pilnie. Gosia, Ewa, Sabina z VI klasy, Radek z II i Tymoteusz, piątoklasista.
W rodzinie Tymoteusza po wilamowsku nikt nigdy nie mówił, bo rodzice nie pochodzą stąd. Niania za to mówiła, starsza wilamowianka, piosenki śpiewała, opowiadała. Dwa lata temu dziewięcioletni Tymoteusz przeczytał monografię Wilamowic. Zaczął prowadzić na plebanii koło kultury wilamowskiej. Potem wymyślił, żeby uczyć dzieci w szkole wilamowskiego. Posłano listę, ilu byłoby chętnych. Wpisało się około 20 osób. Tymek już wcześniej rozmawiał o tym z Józefem Garą, jedynym, który dziś tworzy i zapisuje swoją twórczość w języku wilamowskim. Szkoła użyczyła klasy. Na pierwszą lekcję przyszło siedmioro dzieci. Dziś przyszła ta piątka.
Dzwonek. Lekcja dobiega końca. Następna godzina za tydzień. Teraz, jak się rozpogadza i Gara da radę dojechać do szkoły na rowerze, zapowiada, że może prowadzić lekcje nawet dwa razy w tygodniu.
Tymek chce w przyszłości uczyć wilamowskiego w szkole.
- Po co Tymek? Po co chcesz go uczyć?
- Jak się zna wilamowski, łatwiej się uczyć angielskiego, niemieckiego i niderlandzkiego.
- To nie lepiej od razu się uczyć tych trzech? Po co tracić czas na prawie już martwy język?
Tymek uśmiecha się: - Żeby już nie był martwy...
Artur Pałyga
Źródło: Niestety ten artykuł znajduje się już odpłatnie w archiwum gazety wyborczej.
Post został pochwalony 0 razy
|
|